13 lipca 2016 r.
Trudno o zły humor, kiedy się przebywa w towarzystwie Hajera*. Kolejny dzień w Manali postanowiliśmy spędzić wspólnie: Hajer, Nidhin i ja. Plan był taki, że wynajmujemy na cały dzień taksówkę i we trójkę eksplorujemy okolice. Dotarliśmy do centrum Old Manali. Na mostku z flagami modlitewnymi, malowniczo położonym na rzece Beas, postanowiliśmy zrobić pierwsze zdjęcia. Wzięłam do ręki mojego Nikona. Pstrykam, pstrykam, a w wizjerze czarno. Aparat ani drgnie. Patrzę – nie mam baterii, została w ładowarce w pokoju. Oczywiście zapasowej nie miałam. Panowie byli na tyle uprzejmi, że bez problemu pozwolili mi na powrót do pokoju. Hajer usiadł jak basza na murku nieopodal rzeki, a ja i Nidhin łapaliśmy rikszę, by wrócić do guest house’u. Wściekła byłam na samą siebie niemiłosiernie. Jednak nie wyobrażałam sobie, by nie mieć aparatu podczas całodniowej wycieczki. Odległość nie była wcale taka mała, więc trochę to potrwało zanim wróciliśmy do czekającego na nas Hajera. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, więc odetchnęłam z ulgą. Po drodze kupiliśmy kanapki na śniadanie w przydrożnym barze.
Za pierwszy cel obraliśmy Solang Valley. Jest to miejsce położone w górnej części Doliny Kullu, około 14 km od Manali. Po drodze mijaliśmy miejsca z pięknymi widokami, co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, by zrobić zdjęcia.
Solang Ropeway & Ski Center znane jest z możliwości uprawiania sportów takich jak trekking, spadochroniarstwo, paralotniarstwo, jeździectwo, czy zorbing. Można tu też poszaleć na quadach. Zimą jest to jeden ze słynniejszych ośrodków narciarskich i snowboardowych w tej części Indii.
Jedną z największych tu atrakcji jest kolejka linowa na Mount Phatru, górę o wysokości 3200 m n.p.m. Kolejka licząca 19 czerwonych kabinowych gondoli jedzie na górę, jednak nie na sam jej szczyt. Dlatego też, kiedy wysiedliśmy z auta dopadli nas Hindusi proponujący wjazd na sam wierzchołek góry konno. Nie dawali za wygraną praktycznie do momentu kupna biletów na kolejkę. Dla Nidhina okazała się ona atrakcją nie lada. Nigdy wcześniej nie miał okazji przejechać się kolejka linową, był to jego pierwszy raz. Niebo nie było do końca klarowne, ale widoki i tak nas zachwycały.
Po wjechaniu na stację końcową zrobiliśmy sobie mały spacer. Z Hajerem chciałam dojść do miejsca, z którego widać lodowiec, ale droga okazała się zbyt długa. Nie chciałam Nidhina zostawiać samego (został przy stacji ze względu na kontuzję), więc po pewnym czasie postanowiliśmy wracać.
W drodze powrotnej mijaliśmy pasące się konie, turystów robiących sobie pamiątkowe zdjęcia i w końcu grupkę Sikhów z Pendżabu, którzy przyjacielsko się do nas uśmiechali. W związku z tym, że w mojej duszy gra bhangra, zanuciłam im fragment melodii charakterystycznej dla Pendżabu. Wywołało to głośny aplauz. Sikhowie zapytali skąd jesteśmy. W odpowiedzi usłyszeli nazwę naszego kraju i Hajer zaśpiewał fragment naszej góralskiej pieśni, a ja zatańczyłam. Oj, zrobiło się wesoło! 😀
Po zjechaniu z góry zafundowaliśmy sobie sesję zdjęciową w strojach ludowych z tego regionu. Oczywiście za stroje trzeba było zapłacić, ale naprawdę było warto. Ubawiliśmy się przy tym setnie 😀
Kolejnym miejsce wartym odwiedzenia jest wioska Vashisht, położona około 4 km od Manali. Nazwa jej pochodzi od Rishi Vashisht’a jednego z tzw. siedmiu mędrców hinduskich. Według legendy mędrzec ów był w głębokiej depresji po śmierci swoich dzieci, zabitych przez Vishwamitra. Próbował popełnić samobójstwo skacząc do rzeki, która nie chciała się zgodzić na tę śmierć. Rishi osiedlił się w wiosce nad rzeką, którą nazwano Vipasha, co oznacza „wolność od niewoli”. Obecnie rzeka nosi nazwę Beas. W wiosce znajduje się świątynia Ramy licząca 4000 lat. Jest ona pięknie rzeźbiona w drewnie. Wewnątrz znajduje się czarny kamień z obrazem Rishi.
Miejsce to znane jest też z innej rzeczy, a mianowicie gorących źródeł o właściwościach leczniczych. Na terenie świątyni znajduje się męska i damska łaźnia. Woda jest rzeczywiście ciepła, leczy ona przede wszystkim choroby skóry. Weszłam do środka łaźni, ale nie miałam odwagi, by się tam wykąpać.
Na dziedzińcu świątyni siedział sędziwy guru i muzykanci, śpiewający rytmiczne mantry.
Tuż przy świątyni napiliśmy się z wielką przyjemnością świeżo wyciskanych soków owocowych, co przy palącym słońcu było wręcz zbawienne.
Po południu, po powrocie do kwatery siedzieliśmy długie godziny na tarasie pijąc kawę i masala ćiaj. Hajer opowiadał po śląsku swoje zabawne przygody, a ja próbowałam tłumaczyć je na angielski Nidhinowi. Śmiechu było przy tym co niemiara. Hajer postanowił opuścić Manali następnego dnia o świcie. Kupił bilet na luksusowy autobus do Leh, co jak na jego niskobudżetowe wyprawy było niemałym ewenementem. My zaś mieliśmy mieć rano lokalny autobus do miejscowości Koksar, w której to planowaliśmy pierwszy nocleg w ramach aklimatyzacji. Hajer przed laty pokonywał już tę trasę i pamiętał doskonale jak dopadła go po drodze choroba wysokościowa, której też się obawiałam. Opisał to w swojej książce pt.: Z Hajerem do Dalajlamy. Chcąc uniknąć takich przygód, Nidhin i ja postanowiliśmy pokonać tę trasę etapami. Wieczorem pożegnaliśmy się z Hajerem, mając nadzieję na rychłe spotkanie w Ladakhu.
Dla mnie i mojego towarzysza podróży dzień zakończył się bardzo smaczną kolacją w restauracji w Old Manali. Siedzieliśmy na piętrze mając widok na ruchliwą ulicę, tonącą w strugach monsunowego deszczu. Dyskutowaliśmy o zwyczajach panujących w Polsce i Indiach przy stole, europejskim savoir-vivre, o kuchni tych dwóch krajów i najsmaczniejszych potrawach serwowanych podczas najważniejszych świąt.
Oboje byliśmy bardzo podekscytowani wizją pokonania niebawem osławionej Leh-Manali Highway.
cdn.
* Mieczysław Bieniek zwany Hajerem, podróżnik
Życiorys: http://lubimyczytac.pl/autor/47157/mieczyslaw-bieniek
Strona internetowa http://www.hajer.com.pl/
poprzednie posty z tej samej podróży:
http://rajzefiber.cba.pl/manali/
http://rajzefiber.cba.pl/dharamsalamcleod-ganj-sladami-dalajlamy-cz-2/
http://rajzefiber.cba.pl/dharamsalamcleod-ganj-sladami-dalajlamy-cz-1/
http://rajzefiber.cba.pl/no-to-jadymy/
Super ! Tylko pozazdrościć tak wspaniałych przeżyć !???
Janusz, dziękuję. Pozdrawiam mojego wiernego czytelnika serdecznie 🙂